czwartek, 12 października 2023

Rozmowy ze sportowcami: Aleksandra Mirosław

Aleksandra Mirosław to najszybciej wspinająca się kobieta na świecie. Wspierana przez ORLEN zawodniczka w turnieju kwalifikacyjnym w Rzymie wywalczyła bilet na igrzyska olimpijskie i w Paryżu będzie najpoważniejszą faworytką do złotego medalu.

W ostatnich tygodniach sporo działo się na najważniejszych światowych ściankach wspinaczkowych. Podczas mistrzostw świata w Bernie oprócz medali na szali leżały także przepustki olimpijskie i to one były celem Aleksandry Mirosław. Polka po błędzie zdobyła jednak tylko brąz, a kwalifikację do Paryża uzyskała w Rzymie podczas specjalnego turnieju. W rozmowie opowiada o rozwoju popularności dyscypliny oraz rozwoju kariery i swoich ostatnich występach.

Na początek chciałbym pogratulować kwalifikacji olimpijskiej. Na dodatek udało się ponownie wyśrubować rekord świata. Czujesz się teraz najlepsza w karierze?

Aleksandra Mirosław: Wydaje mi się, że w każdym kolejnym sezonie jestem coraz lepszą wersją siebie i zawsze najlepszą według moich możliwości w danej chwili. Jestem w bardzo dobrej pozycji wśród kobiet. Bardzo rzadko rywalki schodzą poniżej 6,45 sekundy, a ja biegam regularnie 6,30 czy 6,40.

Celem było wywalczenie kwalifikacji olimpijskiej jeszcze podczas mistrzostw świata, ale tam przytrafił się błąd. Jak przyjęłaś wynik? To był tylko brąz?

To nie był tylko brązowy medal. Dzięki niemu przypomniałam sobie, po co to wszystko robię. Wróciła we mnie radość wynikająca z drogi, którą pokonuje podczas przygotowań do zawodów. Błąd, który przytrafił mi się w półfinale, wpłynął na mnie bardzo pozytywnie. Nagle poczułam się wolna presji. Co się stało następnego dnia? Słońce wstało, dzień się zaczął, świat się nie zawalił.

Nie na każdego porażki działają w ten sposób. Chyba trzeba mieć odpowiednie podejście?

Czasem gorsze scenariusze pozwalają nam spojrzeć szerzej na to, co się dzieje. Przegrane w żaden sposób nie wpływają na naszą wartość. Ja w Bernie zderzyłam się ze swoim najczarniejszym scenariuszem. Przed zawodami czułam, że osoba na trzecim miejscu będzie tą najbardziej niepocieszoną. To byłam ja. Najfajniejszy był bieg o brązowy medal, dla mnie o nic, bo celowałam w awans na IO. Byłam spokojna. To było odkrywcze i cieszę się, że nie zdobyłam biletu w Bernie. Dzięki temu bardzo dużo radości dał mi Rzym. Chcę czerpać ze sportu jak najdłużej i trzeba to dobrze przeżywać zamiast odhaczać elementy na swojej drodze.

A jak zaczęła się twoja przygoda ze wspinaczką?

Zaczęłam wspinać się stosunkowo późno, bo miałam 13 lat, a większość moich rywalek była o kilka wiosen młodsza. Ja byłam pięć lat do tyłu, ale wcześniej trenowałam pływanie. Pomocne było więc to, że znałam reżim treningowy. Ułatwiło mi to wspinaczkową drogę, bo obie dyscypliny mają elementy wspólne, jak na przykład duże znaczenie koordynacji.

Od początku wiedziałaś, że we wspinaniu będziesz chciała bić rekordy i już się z nim nie rozstawać?

Po pierwszym treningu na ściance powiedziałam, że pewnego dnia zostanę mistrzynią świata. Trzy razy byłam nią w gronie juniorek i dwa razy wśród seniorek. Pełnoetatową pracą wspinanie stało się dla mnie w 2018 roku, po wygraniu MŚ. Od tego czasu jest coraz lepiej, ale największym kamieniem milowym było Tokio.

Po igrzyskach dało się odczuć wzrost popularności i rozpoznawalności?

Wydaje mi się, że z roku na rok więcej ludzi mnie kojarzy. W Lublinie regularnie, ale w całej Polsce ludzie coraz częściej wiedzą kim jestem. Na lotnisku dzień przed naszą rozmową pani spytała mnie, czy ja to ja. To dla mnie miłe, ale nieco mnie peszy. Nigdy nie sądziłam, że dzięki wspinaczce ludzie będą mnie rozpoznawać na ulicy i dlatego nie jestem jeszcze przyzwyczajona.

Do igrzysk daleka droga, ale chyba możesz czuć się faworytką.

Na pewno jestem w bardzo dobrej sytuacji przed kolejnym sezonem, ale trzeba pamiętać, że wspinanie na czas nie wybacza błędów. Można bić rekordy świata, ale zawody wygrywa ten, który popełnia najmniej błędów i jest najbardziej regularny.

Regularność jest w tej dyscyplinie  nie mniej ważna niż szybkość, prawda?

Powtarzalność w mojej konkurencji jest bardzo istotnym aspektem. Błędy wynikają bardziej ze strony mentalnej i psychologicznej niż fizycznej.

Rekord świata cały czas jest przez ciebie śrubowany i muszę zapytać, gdzie jest sufit w takim razie?

Jest trochę jak w lekkiej atletyce. Granice są tam, gdzie są granice szybkości. Istnieje pewna granica ludzkich możliwości, jak w każdym sporcie i pytanie, gdzie ona się znajduje. Wzrost liczby bitych rekordów wynika z profesjonalizacji sportu. Wspinanie dodano do programu igrzysk i wiele zmieniło się po Tokio.

Zainteresowanie sponsorów?

Pojawili się sponsorzy, a dzięki zapleczu mam dostęp do pomocy najlepszych specjalistów. Regularnie współpracuję z fizjoterapeutą, lekarzami, dietetykami. Cały sztab „opiekuńczy” wokół mnie daje mi możliwości rozwoju. Gdy była to dyscyplina nieolimpijska, to wspinanie traktowałam jako pasję, a teraz to praca. Wsparcie sponsorów jak ORLEN daje mi poczucie komfortu i pozwala skupiać się na odpowiednim przygotowaniu.

A jak wyglądają treningi nie mówiąc już o samej ścianie? Na co kładzie się szczególny nacisk?

Porównałabym wspinanie na czas do sprintu w lekkiej atletyce. Bardzo dużo czasu spędzam na siłowni i potem staram się efekty przełożyć na ścianę. Ona zawsze jest taka sama - ma 15 metrów, układ chwytów się nie zmienia. Mamy sposób przejścia i każdy może usprawniać swoje ruchy. Tutaj liczy się wsparcie trenera od przygotowania motorycznego. Zimą treningi są zwykle obszerniejsze, a im bliżej zawodów, tym mniej objętość jest mniejsza, ale zwiększa się intensywność.

Rozmawiamy akurat tuż przed twoim „urlopem”. Jakie masz plany na wakacje?

Robimy sobie takie tournee po Szwajcarii i północnych Włoszech. Przez pierwsze 10 dni będziemy wypoczywać aktywnie, chodząc po Dolomitach. Potem jedziemy już do Włoch i na ścianach będziemy zaczynali przygotowania do nowego sezonu.

A czego powinienem życzyć przed nowym sezonem i igrzyskami?

Myślę, że przede wszystkim zdrowia. Jeśli będzie mi sprzyjać, to ze wszystkim innym sobie poradzimy.